Solidarność to znaczy razem

Strajk kwietniowo-majowy 1988 r.

Jak wspominam przełom kwietnia i maja 1988 roku w ówczesnej Hucie im. Lenina? Przede wszystkim jako okres, który pozostawił we mnie niezapomniane wspomnienia. Powody były dwa, pomimo wielkich rozbieżności nakładające się na siebie: pierwszy to strajk, drugi ważne wydarzenie w rodzinie.

Strajk

Jeszcze przed południem 26 kwietnia dotarła do Wydziału Remontów Elektrycznych W-21 (tzw. "setka" od nr budynku 100), gdzie byłem zatrudniony w kontroli technicznej, informacja o strajku, jaki rozpoczął się na Walcowni Zgniatacz. Widoczne było duże poruszenie wśród pracowników, w grupkach rozmawiano i dyskutowano o tym fakcie. Na drugi dzień od rana sytuacja się powtórzyła, jednak jak można było zauważyć bardzo uaktywnili się sekretarze partyjni i kierownicy, którzy zaczęli zmuszać ludzi do pracy. Większość załogi "setki" pracowała w systemie akordowym - jak nie było wyrobionych godzin, pensja była niska. Dlatego też jeszcze 27 kwietnia załoga W-21 nie strajkowała. Zmieniło się to w kolejnych dwóch dniach, kiedy tuż obok zastrajkował Zakład Mechaniczny. To stamtąd otrzymywaliśmy informacje, nawiązaliśmy także kontakt z Wydziałem Blach Karoseryjnych. Strajk w Wydziale Remontów Elektrycznych przejęła młodsza generacja - pokolenie trzydziestolatków. Moje częste zniknięcia z wydziału szybko zostały zauważone przez przełożonych. Dostawałem "poważne ostrzeżenia", choć nagany w tym okresie kierownictwo bało się wręczyć komukolwiek.

Rodzina

Od dwóch lat mieszkałem na nowopowstałym osiedlu Kurdwanów. Godzina jazdy przepełnionym autobusem w jedną stronę, a potem jeszcze na nogach po błocie około kilometra. W domu żona w ciąży z pięcioletnią córeczką. Tak się złożyło, że czas strajku zbiegł się z oczekiwanym czasem porodu. Przyjeżdżałem z pracy do domu i słyszałem od żony, że czuje się dobrze. Myśli biegły wtedy do kolegów, którzy strajkowali. Rano ponownie wyjeżdżałem do Huty, gdzie czyniono starania by strajk nie załamał się, ponieważ naciski ludzi spod znaku PZPR oraz ze strony kierownictwa nie ustawały.

Kiedy byłem na "setce" swoje myśli kierowałem w stronę mojej żony i córeczki, czując obawę i niepokój. Jakikolwiek inny kontakt prócz bezpośredniego był niemożliwy. Pamiętajmy, że działo się to w czasach, kiedy posiadanie telefonu, nie tylko z powodu zamieszkania na nowym osiedlu, było czystą abstrakcją. I tak przez kolejne dni wieczorem z niepokojem biegłem z przystanku w okolicach Woli Duchackiej do domu.

Po wkroczeniu ZOMO na teren Huty w nocy z 4 na 5 maja 1988 i pacyfikacji dużych zakładów, znaczna część pracowników Wydziału Remontów Elektrycznych poszła na zwolnienia chorobowe. Dzień później, 6 maja 1988 roku, urodził się mój syn Tomasz.

Roman Wątkowski