Solidarność to znaczy razem

Państwo Mistrzejowickie

Do Mistrzejowic trafiłam późno, po słynnym strajku 1988 roku.

1 maja stałam pod nowohucką bramą razem z żoną prof. Woźniakowskiego, kuzynką mojej matki, ciocią Mają Woźniakowską. Obok nas, znany "solidarnościowy" fotograf Staszek Markowski robił zdjęcia protestujących robotników, a ponieważ bał się, żeby bezpieka nie odebrała mu w drodze powrotnej aparatu, powierzył go mnie.

Trzy dni później strajk został brutalnie spacyfikowany przez ZOMO. Nie pamiętam od kogo się o tym dowiedziałam. Pewnie to zabrzmi głupio, ale w oczach stanęły mi wtedy sylwetki mężczyzn za bramą kombinatu, odgradzającą ich od kobiet - żon, matek, które korzystając z wolnego dnia przyszły 1 maja pod Hutę zobaczyć swoich bliskich. I to był powód dla którego zareagowałam natychmiast i dosyć emocjonalnie. Wziąwszy cioci ę Maję Woźniakowską, żeby uwiarygodniała moją własną, nikomu nieznaną w środowisku nowohuckim osobę, pojechałam do Mistrzejowic, znanych mi dotąd wyłącznie z mszy za Ojczyznę.

Przyjął nas ks. Kazimierz Jancarz i od razu "zapędził" do pracy. Ciocia stała się członkiem Komitetu Pomocy, a ja zostałam odesłana do Wikariatu Solidarności, powołanego właśnie wtedy, by nieść pomoc hutnikom represjonowanym po stłumieniu strajku.

Sercem i głową Wikariatu była niezwykła osoba, niewysoka o niewyczerpanych siłach, Pani Ziuta - Józefa Parzelska, która od lat prowadziła w Mistrzejowicach aptekę leków - darów z Francji. To ona wprowadziła mnie w mistrzejowickie działania i przez następny rok Wikariat Solidarności stał się bardzo istotną częścią mojego życia.

Trochę pomogły temu okoliczności. Tuż przed opisywanymi wydarzeniami obroniłam pracę magisterska na Wydziale Archeologii UJ i wybierałam się do Peru, gdzie miałam pisać doktorat. Niestety nie dostałam paszportu, a raczej dostałam propozycję nie do przyjęcia, paszport w zamian za zgodę na współpracę. W rezultacie - nagła zmiana planów życiowych zaowocowała dużą ilością wolnego czasu i teraz czas ten zaczęłam poświęcać Mistrzejowicom. Brzmi to poważnie, ale tak naprawdę rola moja była marginalna - sporządzanie ewidencji poszkodowanych, sortowanie przysyłanych z zagranicy darów, kierowanie przychodzących po pomoc do właściwych osób, uczestniczenie w procesach zatrzymanych podczas pacyfikacji strajku hutników. Wreszcie przepisywanie na maszynie jakichś odezw i dokumentów, no i sporządzanie krótkich notatek dla prasy podziemnej., W tym powołanego wówczas Nowohuckiego Biuletynu Solidarności. Jeżeli się głębiej zastanowić, to właśnie w Mistrzejowicach zaczęła się moja przygoda z dziennikarstwem, która trwa do dzisiaj.

Pierwszy i ostatni raz w życiu zdarzyło mi się także pełnić wtedy rolę opiekunki dzieci, które Wikariat Solidarności wysłał na dwutygodniowe wakacje do zaprzyjaźnionych gazdów w Białym Dunajcu. Piszę o tym, żeby pokazać jak wszechstronną działalność prowadziła parafia przy kościele św. Maksymiliana Marii Kolbego.
 
Spotkałam gdzieś sformułowanie "państwo Mistrzejowickie". To rzeczywiście było małe, sprawnie zarządzane państwo. Przy czym działające nie w ukryciu, ale jawnie, co w tamtych czasach miało duże znaczenie. Państwo będące dla bardzo wielu oparciem i moralnym i materialnym i intelektualnym. Tak intelektualnym również, bo przecież w Mistrzejowicach działał Chrześcijański Uniwersytet Robotniczy, na którym wykładali profesorowie UJ, KUL-u czy Papieskiej Akademii teologicznej. To w Mistrzejowicach odbyła się sierpniu 1988 roku, zorganizowana przez NSZZ "Solidarność" oraz ruch Wolność i Pokój, I Międzynarodowa Konferencja Praw Człowieka, która zgromadziła ponad 400 gości z całego świata.

Przysłuchiwałam się jej, trochę wspomagając tłumaczy przy hiszpańskich gościach. Zapamiętałam wówczas występ przedstawicieli hiszpańskich Kortezów, którzy dzielili się swymi doświadczeniami. Chodziło o ich przygotowywanie się do przejęcia władzy, w oczekiwaniu na spodziewany upadek dyktatury gen. Franco. Hiszpanie pytali solidarnościowych działaczy czy kształcą własne kadry - prawników, ekonomistów. Kiwałam z politowaniem głową nad naiwnością hiszpańskich posłów, zakładających, że komunizm skończy się jak frankistowska dyktatura. Przecież istniał Związek Sowiecki i ewentualny upadek PRL, mnie przynajmniej, wydawał się odległą perspektywą.

Niesłusznie. Kilka miesięcy później doszło do rozmów okrągłego stołu i trudno dzisiaj oprzeć wrażeniu, że jednak do przejęcia władzy strona solidarnościowa nie była przygotowana.
 
Po 30 latach z trudnością przychodzi mi odtwarzanie szczegółów mistrzejowickiej działalności po spacyfikowanym strajku 1988 roku. Pamiętam ogromny zapał, bezinteresowność, poświęcenie uczestników tamtych wydarzeń. Pamiętam własny entuzjazm i poczucie uczestniczenia w czymś niesłychanie istotnym.

Ten rok miał decydujący wpływ na całe moje późniejsze życie. W dużej mierze dzięki spotkanym wówczas ludziom - księdzu Jancarzowi, pani Ziucie. Dziennikarzom, którzy wprowadzali mnie do zawodu - Maćkowi Szumowskiemu, legendarnemu redaktorowi Gazety Krakowskiej z lat 80-81, twórcy Niezależnej Telewizji Mistrzejowice, jego żonie Dorocie Terakowskiej. Działaczom nowohuckiej solidarności : Staszkowi Handzlikowi, Jankowi Ciesielskiemu, Mietkowi Gilowi, Edwardowi Nowakowi i tylu, tylu innym., będącym dla mnie wówczas ucieleśnieniem romantycznej legendy polskich powtarzających się niemal co pokolenie walk o niepodległość.

Ta akurat skończyła się zwycięstwem, ale to już, jak pisze Kipling, całkiem inna historia.