1988 to właściwie nuda, po gorących latach 80-tych. Wielcy działacze jakby stracili pomysły i energię. Tak to pamiętam z naszych rozmów pokolenia 1960-70. W 1988 to byłem niecałe 2 lata po wypuszczeniu z Monte. Myślałem, że niewiele może się zdarzyć. A jednak, ten strajk chyba wszystkich zaskoczył. I mało kto spodziewał się, że stanie się tak ważny. Nie dlatego, że był powszechny, ani masowy - bo nie był, nie dlatego też, że był pacyfikowany - inne też bywały i to ciężej.
Moim zdaniem był ważny - bo zjednoczył środowiska. I to właśnie pamiętam - wiosnę, jedność i solidarność. Kusiła nas ulica ale postanowiliśmy z Maćkiem Gawlikowskim przekazywać informacje o strajku. Codzienny komunikat. Dzień po dniu, telegraficzny skrót, świeże wiadomości, nazwiska. Mały format/duży nakład. Wynajmowałem wtedy małe mieszkanie przy ul. Skarbińskiego. Zresztą też od członka KPN - Tomasza Hellnera.
Miałem tam powiększalnik, lampy do naświetlania. Zrobiliśmy zapas papieru, farby - nie pamiętam już czy na odżywce dla dzieci, czy paście komfort. Przynajmniej nie śmierdziało chemikaliami. Farby raczej przyrządzał Maciek, ja lubiłem naświetlania. Razem przygotowywaliśmy teksty. Nie wychodziliśmy z nory - informacje, papier najczęściej przynosił i odbierał nakład Dariusz Piekło, i jeśli się nie mylę Przemek Markiewicz. W każdym razie pamiętam powagę, z jaką Przemek mówiąc o strajku wymawiał: Maciek Mach. Zaglądała też Ewa Gawlikowska, Mama Maćka Gawlikowskiego. Pamiętam, że przyniosła 2 litrowe słoiki fasolki po bretońsku. Pyszne to było, domowej roboty - chyba obie Panie Mama i Babcia Maćka gotowały.
Pamiętam brak snu - bo do rana drukowaliśmy na sicie, potem jeden ciął nakład śmieszną, fotograficzną gilotynką drugi zapadał w krótki letarg. To był maraton bezsenności. Potem układaliśmy kolejny komunikat - czasem nie było jakiś oszałamiających wiadomości. Ale wiedzieliśmy, że komunikat musi być. Gdy Maciek zapadał w letrag, robiłem z maszynopisu diapozytywy i naświetlałem siatkę. Lubiłem tę część drukowania. Potem, gapiąc się na siebie - jeden obsługiwał raklę, drugi odbierał papier i ew. podnosił ramkę - zadrukowywaliśmy kolejne ryzy. Drukowaliśmy i na A3 i A4 - odpowiednio mogło być 4 lub więcej z kartki. Dlatego przy kilku ryzach - osiągaliśmy kilkanaście tysięcy. Pewnie w okolicach "Żołnierskiego kwadransa" powoli opuszczały nas siły. Drukowanie to poza wszystkim ciężka, fizyczna praca. Najpierw niczym jutrzenka "Rolniczy kwadrans" a potem "żołnierski" - to był sygnał, że czas kończyć.
Za pośrednictwem Darka docierały do nas informacje z zewnątrz. Pamiętam, że poważnie zastanawialiśmy jak przedostać się do Kombinatu. Korciło nas, ale przeważyło poczucie obowiązku za informację. Zostało mi kilka diapozytywów - załączam. Na jednym zamazałem nazwiska jakiś, wtedy nieładnie zachowujących się ludzi. Kto pamięta i tak będzie wiedział kto był kim, a może zresztą się poprawili . Czytając, po latach teksty komunikatu uderzyło mnie jedno. Mój Boże jak my wtedy byliśmy razem, solidarni.
Jerzy Dobrowolski